Relacja z zerowania trasy TK Tegoroczny start na
Manewrach SKPT miał być moim 10 startem w imprezach organizowanych przez SKPT. Pierwsze 4 starty były na trasie MT, potem 4 starty na trasach T, kontuzja i powrót do krótszych dystansów. Dlatego w tym roku miałem wystartować na trasie
TK.
Co ciekawe, na początku traktowałem NMnO bardziej jako możliwość spotkania się ze znajomymi i prowadzenie wielogodzinnych "nocnych Polaków rozmów" w trakcie marszu "mniej-więcej na orientację". :) Z każdym kolejnym startem, zależało mi jednak na dokładniejszej nawigacji i lepszym wyniku. Poza wiedzą, uzupełniałem też swój sprzęt (na pierwszym marszu szedłem bez czołówki, tylko z latarką w ręku! ;) ) o kolejne elementy ułatwiające i usprawniające marsz.
Przez te wszystkie lata wciągnąłem w nocne maszerowanie po lesie wiele osób - za każdym razem skład drużyny się lekko modyfikował. W tym roku miałem pierwszy raz wystartować z kuzynem, który w ostatniej chwili się rozchorował, więc musiałem zmierzyć się z samodzielnym marszem. I tak, w tym roku będąc postawionym przed faktem dokonanym, przyszło mi wystartować samemu. Zaowocowało to w większej determinacji i skupieniu się na nawigacji, liczeniu kroków lub czasu przejścia... oraz gadaniu do siebie w liczbie mnogiej np.
"To jeśli skręcimy teraz w lewo, to droga powinna iść na południowy wschód... Nie idzie? Czyli musimy coś zweryfikować." ;) ).
Na trasę ruszyłem w minucie startowej
129, czyli o
20:25. Po wyjściu ze szkoły musiałem jeszcze ogarnąć wszystkie elementy rynsztunku i ruszyłem dalej. Do
PK1 dotarłem bez problemu, nawigując najpierw do torów i uważnie licząc, w którym miejscu się znajduję. Punkt w małym zagłębieniu przy torach, po czym torami przez kilkanaście minut na północ.
PK2 na płaskim podmokłym terenie, dokładnie obszedłem północny łuk głównego cieku wodnego, by upewnić się, w którym miejscu jest właściwy punkt. Potem pod górę do
PK3. Mam wrażenie, że budowniczy wymazał fragment drogi, od rozwidlenia tej bardziej na południe, bo wiele zespołów, zamiast dotrzeć do północnego podnóża góry, docierało na tył góry, od południa. Wielu wtedy zawracało, a ja poszedłem na zachód granicą lasu, skąd namierzyłem się na szczyt i zgarnąłem punkt. Potem w dół, na północny zachód i już szukałem łuny ogniska (
PK4).
Pierwszy raz byłem na trasie z tak asymetrycznie ułożonym ogniskiem (w 1/3 trasy, a nie w połowie). Ostatnimi czasy, na ognisku przebywam krócej niż kiedyś - by nie wystygnąć. Najczęściej nawet nie jem kiełbaski - uzupełniam płyny, jem coś z plecaka i ruszam dalej.
PK5 w ciekawym zagłębieniu w środku góry. Co ciekawe, punkt był zawieszony na wschodnim drzewie, choć z mapy wynikało, że powinien być na zachodnim. Zmierzyłem odległość - 30 m (mniej niż 2mm w skali mapy) - za mało na stowarzysza, więc podbiłem i ruszyłem na południe, w nadziei, że trafię na drogę wschód - zachód. Doszedłem do niej, później niż się spodziewałem, ale wziąłem poprawkę na to, że szedłem pod górę. Potem, droga zachowywała się jak na mapie, co bardzo mnie ucieszyło - skręciła na południe i minęła ogrodzony młodnik.
W marszach na orientację najważniejsze jest, by wiedzieć, gdzie się znajdujesz... a gdy się zgubisz, najważniejsze jest, by się odnaleźć, upewnić się, że jesteś tam, gdzie Ci się wydaje, że jesteś. :) Dzięki temu możesz znowu od czegoś się namierzać. Dzięki młodnikowi mogłem znowu zacząć liczyć odległość. Dotarłem w okolice
PK6, gdzie najpierw trafiłem na stowarzysza, postawionego na cieku wodnym, który miał kierunek wschodni, a ja szukałem cieku na południe. Poszedłem więc tą wschodnią odnogą do skrzyżowania z głównym, południowym ciekiem i tam skasowałem
PK6. Potem na południe do drogi wzdłuż jeziora na zachód i przeprawienie się przez mokradła do
PK7. Idąc przez mokradła, czekałem, aż teren zacznie się wznosić - tam, po kilkudziesięciu metrach miałem trafić na drogę północ-południe. Po przedarciu się przez zarośla, w końcu znalazłem drogę. Poszedłem nią przez chwilę na północ, i zobaczyłem, że rzeźba terenu układa się w siodło - od tego miejsca na wschód i znalazłem chyba najpiękniejszy punkt na tej trasie - pojedyncze drzewo, po środku małego jeziorka - obrazek niczym z
"Księżniczki Mononoke". Podbiłem punkt i szybko uciekłem, by nie naprowadzać innych szperających w okolicy na ten dość trudny do znalezienia punkt.
Potem dość długa przeprawa udeptaną drogą na wchód, skręt na południe i proste dojście do
PK8. Następnie azymut na południe, do trafienia na drogę, namierzenie się, policzenie parokroków i znalezienie
PK9. Kilkadziesiąt metrów przecinką na południe, do drogi na południowy wschód, do głównej drogi, i nawrót na północ by po chwili skręcić na wschód i liczyć kroki do przecinki w poszukiwaniu
PK10.
Jak się okazało, teren był świeżo wykarczowany i chyba kroki zrobiły mi się jakieś mniejsze, bo
PK10 zacząłem szukać nie na właściwej przecince, a jakieś 30 metrów wcześniej, jak się okazało, była to jedynie krótka przerwa między laskiem iglastym a brzózkami. Na szczęście, nie było tam stowarzysza, bo pewnie bym go zgarnął. Po chwili, skierowałem się głębiej na wschód, znalazłem właściwą przecinkę i właściwy punkt.
Potem przecinką na południe, do asfaltowej drogi, asfaltową drogą do torów kolejowych. Tu można było trochę odpocząć od nawigacji - po prostu iść przed siebie przez kilka minut i czekać, aż pojawią się tory. Gdy te się pojawiły, byłem już blisko
PK11. Miał być niby "na początku nasypu", ale też 3 mm oddalony od skrajni drogi (czyli 75 metrów). odliczyłem 45 parokroków, i na drzewie znalazłem punkt. Dopiero wracając zobaczyłem, że na początku nasypu, na barierce też wisiał punkt, był on jednak zbyt blisko drogi. Ruszyłem dalej w stronę PK12 i 13. Już tutaj ogarniało mnie zdziwienie, bo miałem jeszcze 2:40h na zdobycie tych dwóch punktów. Byłem zdecydowanie przed czasem. Nawet nie poczułem, kiedy tak mocno się rozpędziłem. Wtedy też, idąc torami na północ, zacząłem trochę trwonić czas - a tu zdjęcie torów, a tu zdjęcie semafora... taki japoński turysta mi się włączył. ;)
Próbowałem się namierzyć na
PK12 jakąś ścieżką w lesie, ale ona wróciła do torów. Doszedłem w ten sposób do granicy lasu, zszedłem w dół na północny wschód do terenu podmokłego... i chciałem wzdłuż cieku wodnego dojść do jeziorka. Ale podmokły i pełen kłujących, gęsto rosnących krzaków teren spowodował, że obszedłem to miejsce szerokim łukiem od południowego wschodu i tam dopiero namierzyłem się na jezioro - wyszedłem tuż przy cieku wodnym i tam znalazłem i podbiłem
PK12. Co ciekawe, przez ostatnie pół godziny (droga między PK11 a PK12) nie widziałem już żadnych świateł latarek - zrobiło się jakoś dziwnie pusto i cicho. Oczywiście pojawiły się, gdy podbijałem
PK12, więc w miarę szybko skierowałem się na wschód, by nie ściągać ludzi w kierunku punktu. :)
Wiedziałem, że
PK13 jest na górce. Chciałem wspinać się powoli i sukcesywnie, idąc krawędzią zbocza na północ. Niestety, gęste buczki spowodowały, że szedłem tam, gdzie znalazłem przestrzeń, by się przecisnąć. Po 5 minutach wspinaczki, byłem na grzbiecie... i łapczywie nabierałem powietrza w płuca, starając się uspokoić oddech i bicie serca. ;) Grzbietem wzniesienia ruszyłem na północ... i szedłem... i szedłem... i aż się zdziwiłem, jak daleko musiałem dojść, by znaleźć punkt. Wydał się on jednak podejrzany, bo był tuż przy wysokich drzewach. Nie było też żadnego kamienia wysokościowego (a mapa sugerowała, że powinien być). Spojrzałem na mapę - 40 lat temu to była "granica lasu", ale teraz po wschodniej stronie jest dość gęsty las samosiejek. Teren się lekko wznosił, więc ruszyłem na wschód i po kilkudziesięciu metrach znalazłem jabłonkę, u podnóży której w mchu ukryty był kamień wysokościowy. Podbiłem punkt i ruszyłem do bazy.
Byłem dość mocno zaskoczony, że przyszedłem do bazy po 5 godzinach i 20 minutach, gdy limit podstawowy wynosił 6:30. Poza tym, nie czułem, jak bym jakoś mocno forsował tempo. Po prostu, udało się iść jednostajnym marszem i (tym razem wyjątkowo) uniknąć jakiejkolwiek dużej pomyłki. Błądziłem chyba tylko dwa razy, za każdym razem w prawidłowym kierunku i po kilku minutach się odnajdywałem. :)
W bazie jeszcze ochłonąłem i porozmawiałem ze znajomymi z innego zespołu na tej samej trasie, po czym położyłem się spać. Rano wstałem i zacząłem szukać list... Zobaczyłem jakieś wiszące przy wejściu - poszukałem swojego nazwiska... patrzę na wynik - 129! Myślę sobie
"kurcze, wydawało mi się, że lepiej mi poszło". Po chwili dotarło do mnie, że to nie lista wyników, a lista startowa, zaś liczba obok mojego nazwiska, to moja minuta startowa. Zmęczenie... ;)
Po chwili, obok pokoju sędziowskiego znajduję listę wyników, na której widzę, że jako jedyny przeszedłem trasę TK "na zero"! :) Niesamowita radość! Już kilka razy zdarzyło mi się być tym, który zajmuje czwarte czy piąte miejsce, z powodu jednego stowarzysza lub jednej zmiany! :) Tym razem wszystko zadziałało perfekcyjnie! :)
Teraz, pozostaje mi mieć nadzieję, że operacja poprawi wydolność mojego organizmu i że do Darżluba zdążę się przygotować na tyle, by powrócić na trasę
T... a docelowo, za rok lub dwa, być może nawet spróbuję swoich sił na trasie
BT. :)
Dla zainteresowanych, na
3D ReRun dorzuciłem swój track przy mapie z trasy TK (nick "eMGieBe"), zaś na moim dropboxie jest plik ZIP zawierający track (GPX), mapę ze śladem (JPG), ślad na mapie googla (HTM), oraz profil przejścia z podziałem na czas i kilometry (PNG).
https://dl.dropboxusercontent.com/u/6795745/ManewrySKPT2016.zip A teraz nie pozostaje mi już nic innego, jak po raz kolejny podziękowanie Orgom za kolejną fajną SKPTową imprezę, podziękować Budowniczemu za fajną trasę... i wierzyć, że wszystko pójdzie dobrze i za niecałe 9 miesięcy w dobrym zdrowiu spotkamy się na
Darżlubie!
Pozdrawiam!
Michał Giorew