"Ku pamięci" opis naszego przejścia BT2 :
Trochę spóźniliśmy się na start, więc nie zdążyłem się przestawić w "tryb manewrowy", głową byłem zupełnie w innym miejscu i czasie,
więc już na "dzień dobry" PK1 z mojej winy poszliśmy głupio - poszliśmy ambitnie przy lesie, zamiast torowo-szosowo-kanałowo, tyle razy to już wałkowaliśmy - a jednak.
Dobrze, że mój kompan zachował się rozsądnie i nie eskalował, tylko przejął inicjatywę, bo mogło by się to już w tym miejscu skończyć.
Jak doszliśmy do punktu, to i tak jeszcze poszliśmy od niego kanałem do szosy i z powrotem by się upewnić, że on to on (był coś zbyt podejrzanie odkryty w terenie) - się w tę i we w tę naoglądaliśmy prania na sznurze.
W efekcie straciliśmy sporo czasu i mój nastrój już inicjalnie minorowy jeszcze mocniej przysiadł.
PK2 poszliśmy asekuracyjnie torami "na obkoło" dochodząc do torów aż z kolanka drogi (po PK1 miałem dużą rezerwę do mojego nawigowania).
Dobrze, że ta przecinka idąca do PK3 była wyraźna przy torach, bo kroki w tym śniegu mocno mi się rozjechały (np. 480 zamiast 400 kroków).
Gdyby nie mój kompan to po PK2 bym poszedł od razu na PK4 - widać jeszcze wówczas się nie przełączyłem na tryb manewrowy.
Na drzewach widzimy jakieś muminkowe rysunki, aż chciałoby się zatrzymać.
Na PK3 gdy zniknęła przecinka po prostu poszliśmy dalej prosto azymutem, z powodu górek oczywiście trochę się pogubiliśmy, ale w końcu odnaleźliśmy tą gwiazdę na pd-zach i jeszcze żeby się upewnić, że pasuje poszedłem tą przecinką na zachód aż do skraju lasu, a tam szczęśliwie znalazł się słupek, więc od niego zrobiliśmy bruteforcem azymut i po odliczeniu kroków z kompensacją ukształtowania terenu wylądowaliśmy dokładnie na PK3, kształt górki nas utwierdził, że wszystko jest ok.
PK4 dało się dość prosto namierzyć z torów "po kanale", dla nas dobrze, że nie było jakiegoś stowarzysza, bo teraz myślę, że łatwo tam dalibyśmy się wpuścić "w kanał".
Tu na szczęście już mi się włączył "tryb manewrowy", bo pomimo, że byłem mocno niewyspany z całego tygodnia to już zacząłem nawigować po prostu automatycznie.
Zatem azymutem na północ, przez tory i dalej azymutem do drogi i potem lewym jarem - nie w porę stwierdzam, że to był słaby wybór, ale na szczęście były w śniegu ślady - a przepust pozwolił się upewnić, że dobrze idziemy i gdzieś z kolanka ścieżki z pd wsch namierzenie na punkt PK5.
Z PK5 azymutem pn-zach do drogi, potem po kształcie drogi rozpoznanie gdzie zaczyna się ścieżka od wschodu i finalny azymut na PK6 ze skrzyżowania.
Z PK6 najpierw drogą prosto na pn, potem przecinką, potem w "Bukowie" do krzyża, z krzyża porządną drogą na pn-wsch do skrzyżowania i finalny azymut.
Z PK7 przez "Bukowo" (my się Buki nie boimy) do grubej ścieżki idącej w kierunku pn-zach, aż do najbliżej położonego przepustu i z niego azymut na PK8.
W tym momencie stwierdzamy, że nadal stoimy słabo z czasem, więc PK9 taktycznie odpuszczamy, bo dalsze punkty są bardziej po drodze, co potem okazało się być zbawienną decyzją, bo BPK pewnie by nas (mnie) rozwalił (kondolencje dla "Ekstremistów").
PK10 zrobiony jedyną słuszną drogą (od zach), na punkcie spotykamy ekipę z 1. minutą startową i w głowie zaczyna świtać myśl, że albo im idzie źle, albo nam dobrze.
Dopada mnie kryzysowa senność, dlatego na ognisko idziemy mało uważnie - bardziej na wyobrażenie terenu niż nawigację, na szczęście obyło się bez niespodzianek.
Na ognisku relatywnie mało osób, co znowu daje nam do myślenia.
Dzięki niskiej temperaturze w ogóle nigdzie nie jestem przemoczony - komfortowo jak nigdy.
Zaraz po odejściu od ogniska tak wymarzamy, że nikt z nas nie myśli o jakimś rozsądnym nawigowaniu, biegamy byle gdzie by się rozgrzać, dość napisać, że szczękając zębami mam teraz wrażenie że kawałek zęba sobie ukruszyłem.
Jakoś dochodzimy w okolicę PK12, jednak nie jesteśmy pewni czy w dobrym momencie rozpoczęliśmy azymut idąc pod górkę i tu mój kompan się wykazał, bo gdy już miałem wracać namierzać się od jeziora, to punkt znalazł, rzeźba pasowała więc nie mieliśmy dylematów.
Azymut na PK13 zaczęliśmy na czuja z kąta drogi przy jeziorze, a idąc pod górę pomogło ukształtowanie terenu - można się domyślać jak te dwie górki nazwaliśmy.
Idąc na PK14 na chwilę wyłączamy czołówki - dzięki fazie i pozycji księżyca na niebie widać mnóstwo gwiazd.
Dojście na PK14 trochę zdezorganizowały szczekające burki, tak że łatwo daliśmy się zrobić na stowarzysza.
Potem dłuższy azymut na pd, na szczęście łatwo się odnajdujemy na poprzecznej ścieżce i do PK15 zmierzamy "jarową kiszką", finał azymutem z przepustu.
Potem długaśny azymut pi-razy-oko na tory. Naprawdę byłem zaskoczony jak dobrze mi się chodzi/brodzi po tym śniegu, na torach nawet trochę podbiegałem.
Z torowego przepustu dość długi azymut na rogala PK16 (hmm kolega to nazwał trochę inaczej - cóż każdy może mieć swoje skojarzenia) - dobrze, że "azymutując" w ogóle ignorowałem ślady, bo udało się wylądować jakieś 3m od punktu, a w tak gęstym lasku trudno by było punkt wypatrzeć.
Wychodząc z lasu po PK16 zaczynało świtać, co bardzo umiliło powrót.
Czasu pozostało mało, ale udało mi się przekonać współtowarzysza by jednak jeszcze dowiedzieć się jaka jest ta data urodzenia Ottona Hitzke.
Fajnym akcentem było zrobienie tego jednego nielampionowego punktu - w przeszłości już się "napaśnikowałem" i "naambonoszczeblowałem" po pachy, ale jeden nielampionowy PK jest jak najbardziej miłym akcentem.
W okolicach PK17 widzimy nadal sporo śladów, więc generalnie nie łudzimy się by wynik był jakiś super - na metę dojdziemy jakieś 20min przed końcem limitu spóźnień.
Wracając coś mnie tknęło i z komórkowego głośniczka puściłem "Gonna Fly Now" (temat z Rocky'ego) - ech metafizyka...
Powrót do bazy gdy budzi się świt, to zawsze najbardziej klimatyczny moment każdego marszu. Się człowiek cieszy, że ma to już z bani i zastanawia jak szybko umyka te 10h.
Tym razem, jak nigdy, fizycznie czuję się wyśmienicie i spokojnie mógłbym na metę biec (na dowód na jedną górkę wbiegam jak Balboa w Filadelfii).
Już nie nawigujemy, tylko kierujemy się mniej więcej na "świecącą pałę" masztu telekomunikacyjnego, miłe zaskoczenie, że szkoła jest bliżej niżbyśmy się spodziewali.
Dzięki obfitemu zaśnieżeniu pierwszy raz w historii startów w MnO buty mam czystsze "po" niż "przed".
Na mecie prysznic, grochówka i 1h na odlot w ten dziwaczny pomarszowy półsen. Współtowarzysz budzi i przekazuje nieoczekiwaną informację, że aktualnie jesteśmy na pierwszym miejscu i poza bazą są już tylko 3 zespoły.
I dobrze, że tylko prawie w to uwierzyłem, bo niedługo przed oficjalnym rozdaniem dyplomów spadamy na drugie miejsce.
Na szczęście różnica w punktach jest tak duża, że nie mamy wyrzutów sumienia typu "ech gdybyśmy nie odpuścili PK9".
Co ciekawe BT2 jest odczytywana przed BT1, co sugerowałoby że była trudniejszą BT.
Nieoczekiwane zajęcie miejsca "na podium" było dla mnie w tym momencie naprawdę czymś bezcennym.
Coś jakby pokazanie, że świat nie zawsze słucha się prawa Murphiego i kanapka jednak może spaść kotem na cztery łapy.
Kolejny raz mogliśmy się przekonać, że nie wolno się poddawać czarnym kowbojom, tylko walczyć do końca.