Mijają dwa tygodnie od zakończenia tegorocznych
Manewrów SKPT w Rytlu...
Po raz kolejny powtórzył się u mnie ten sam scenariusz: Już w dniu powrotu do domu, byłem tak ciekawy, jak to rzeczywiście było na trasie, że zescanowałem mapę, naniosłem ślad GPSa i po kilku godzinach zabawy dodałem też na mapę opis naszej wędrówki... Pozostało mi tylko napisać posta i wkleić na
FORUM SKPT...
"TYLKO" i "AŻ"...
Jak zwykle, na to ostatnie zabrakło czasu. W tamtą niedzielę zmęczenie dało o sobie znać i po prostu nie dałem rady. Potem zaczął się tydzień w pracy, pełen obowiązków i nadrabiania zaległości, potem zabiegany weekend i kolejny tydzień, do tego po zmianie czasu, co skutkowało totalnym brakiem siły wieczorami, by w ogóle cokolwiek napisać...
Fala zainteresowania przez FORUM już dawno się przelała... Ludzie dyskutowali o trasach
Z,
E oraz
BT... czasem pojawiało się słowo o trasach
T i
H... Nie wiem, czy w ogóle ktokolwiek będzie zainteresowany
relacją z trasy MT... do tego tak długiej i szczegółowej... i jak by tego było mało - dwa tygodnie po Manewrach...
Ale cóż, czuję wewnętrzną potrzebę by podzielić się swoimi wrażeniami, dlatego siedzę teraz przed komputerem i klepię w klawiaturę... bo chcę. :)
Z góry przepraszam za małą dygresję na początku, ale chcę zrobić "dłuższy wstęp".
Był to mój czwarty NMnO SKPT, choć tak naprawdę, od ubiegłego roku moje uczestnictwo stało się bardziej "świadome"...
Pierwszy raz na Darżluba, w 1997 roku, zabrała mnie za czasów liceum, ówczesna drużynowa naszej drużyny harcerskiej. Trasa MT nazywała się
"Polowanie na Czerwony Spągowiec"... A cała impreza bardzo mi się spodobała. Obiecywałem sobie, że kiedyś znowu pójdę na tego typu marsz...
Potem przyszły studia, niby kojarzyłem, że SKPT organizuje jakieś marsze, ale jakoś ostatecznie nie udało mi się wybrać. Dopiero w ubiegłym roku, za namową koleżanki, poszliśmy na
Manewry 2011. Wtedy, w naszej 4 osobowej drużynie założyliśmy sobie, że pójdziemy na najprostszą trasę i zgarniemy wszystkie PK, niezależnie od czasu przejścia.
Tak też zrobiliśmy - trasę
MT przeszliśmy zgarniając tylko jednego PSa (w miejscu, gdzie krzyżowały się trzy różne trasy i razem lampionów było 7 czy 8...), ale jako, że mojej ówczesnej narzeczonej odnowiła się kontuzja nogi, ostatnie trzy godziny szliśmy w bardzo wolnym tempie, na metę dochodząc 52 minuty po limicie spóźnień, zgarniając 640 pk... ostatecznie kończąc na
665 pk i zajmując
39 miejsce.
Impreza jednak wciągnęła mnie na tyle, że już nie mogłem doczekać się
Darżluba 2011. Nikt z uczestników Manewrów nie mógł iść w tamtym terminie, więc namówiłem innego znajomego i tym razem poszliśmy w zespole dwuosobowym... ponownie trasa
MT.
Zeszłoroczny Darżlub był chyba najbardziej wymagający ze wszystkich NMnO, na których byłem - głównie ze względu na pogodę. Lało tak bardzo, że na ognisku nawet moje nieprzemakalne buty były już mokre! ;) Do tego pozarastane przesieki i poprzewracane drzewa, sprawiły, że teren był bardzo ciekawy i zróżnicowany. Jak by tego było mało, źle oznaczony start trasy MT spowodował, że
PK1 szukaliśmy półtorej godziny... i potem już tego nie dało się odrobić. Na metę doszliśmy bez dwóch ostatnich PK, na które zabrakło czasu, 1 PSem i 1 ZM... oraz 9 minutowym spóźnieniem ponad limit - razem
425 pk i
25 miejsce.
Na
Manewry 2012 ponownie wybrałem się w zespole 4 osobowym. Z zeszłorocznego składu pozostał tylko Łukasz, przyjaciel z czasów studiów. Do zespołu dołączyli moja koleżanka z liceum Ewelina oraz... mój ojciec, którego udało mi się namówić na "poszwędanie się nocą z mapą po lesie". ;)
Już zapisy były niezłą przygodą. Ponieważ od pół roku w czwartki wieczorami nie ma mnie w domu, zapisać się musiałem za pomocą mojego telefonu komórkowego. Do tego przesunięcie zegara serwera spowodowało, że zapisałem nasz zespół jako pięćdziesiąty któryś na trasę
MT... Dobrze, że w ogóle się udało. ;)
W dniu startu, dowiedzieliśmy się, że Manewry odbędą się w Rytlu, dlatego nasza gdańsko- elbląsko-malborska ekipa spotkała się w Malborku, skąd samochodem udaliśmy się w prawie dwugodzinną podróż do miejsca startu.
Pogoda tym razem dopisała. Było ciepło i bezwietrznie, a bezchmurne niebo spowodowało, że pierwsze zespoły ruszały na trasę przy całkowitej "dziennej" widoczności. Cóż, tym razem wczesne minuty startowe były sporym bonusem. My ruszaliśmy z drugiej połowy stawki, ze
129 minutą startową, o godzinie
19:54.
Poniższa część opisu przejścia trasy może być łatwiejsza, mając przed oczami
zescanowaną mapę startową ze śladem GPSa i notatkami.
Gdy ruszyliśmy w trasę okazało się, że idzie się nieźle. Doszliśmy do torów kolejowych, skąd złapaliśmy prawidłową przesiekę na PN-WSCH. Pozostało nam liczyć prostopadłe przesieki idealnie oznaczone wielkimi słupkami granicznymi (nie to co w Darzlubiu ;) ) i jak po sznurku doszliśmy do
PK1. Byłem mile zaskoczony, że zajęło nam to tylko trochę ponad pół godziny. Istniała szansa, na zmieszczenie się w czasie podstawowym! :)
Kłopoty jednak zaczęły się przy dojściu do
PK2. Ruszyliśmy najpierw przesieką na PN-ZACH, doszliśmy do utwardzonej drogi i jakoś tak niechcący przyśpieszyliśmy tempo na tyle, że po upłynięciu zaplanowanego czasu marszu, doszliśmy za daleko (nie mając tej świadomości) i weszliśmy w złą przesiekę, po której skręciliśmy jeszcze raz na PN-WSCH, gdzie zobaczyliśmy spadek terenu, który sugerował, że byliśmy już tuż przy granicy "terytorium Indian". Zawróciliśmy więc i tym razem uważniej cofnęliśmy się po
PK2.
Do
PK3 dojść już było łatwo, bo połowę trasy już przeszliśmy szukając
PK2. Dzięki temu, do
PK3 doszliśmy już bardzo łatwo. Poszło nam na tyle dobrze, że już przy
PK3 nadrobiliśmy stracony czas na poszukiwanie
PK2.
Ruszając w stronę
PK4, Łukasz znalazł drogę, która była tuż przy granicy "terytorium Indian", dzięki której mogliśmy pójść "lekkim skosem" w stronę
PK4, unikając chodzenia "ruchem konika szachowego" dwoma przesiekami. Gdy już dotarliśmy do
PK4 (w niecałe 20 minut!), okazało się, że był to dość niebezpieczny teren, blisko sporego rozlewiska wodnego... gdzie były ślady działalności bobrów w postaci poprzewracanych drzew. Znaleźliśmy jednak PK i ruszyliśmy dalej.
Do
PK5 mogliśmy iść "na azymut" przez podmokły teren, lub "bezpieczną drogą" trochę bardziej "naokoło". Wybraliśmy ten "pewniejszy wariant", szczególnie teren wydawał się bardzo zdradziecki, a my byliśmy lekko przed czasem. Gdy już doszliśmy do "skrzyżowania dróg przy północnej krawędzi kółka, z którego zostało już tylko uderzyć "dokładnie na południe" i zgarnąć
PK5, popełniłem błąd - zasugerowałem się latarkami, które były "dokładnie na południe" i nie licząc kroków po prostu poszedłem do tamtego miejsca, stwierdzając "na oko", że to było te "150 metrów od skrzyżowania". Jak się okazało
już po marszu, latarki były o jakieś 100 metrów dalej, przy granicy zagajnika, przy którym zgarnęliśmy
PSa do
PK5, mijając właściwy punkt o pewnie kilkanaście metrów, nie zauważając go. :/
Ale wtedy tego nie wiedzieliśmy i zadowoleni z dobrego czasu, wciąż mieszczącego się w średniej "30 minut na PK", ruszyliśmy w stronę ogniska. Trasa była na tyle dobra, że udało nam się tam nadrobić kolejnych kilka minut, pojawiając się przy ognisku o
22:56!
Na ognisku było bardzo sympatycznie. Bezwietrzna pogoda sprawiła, że dało się nawet przy ognisku
posiedzieć i w spokoju upiec kiełbaskę. Do tego ktoś grał na gitarze, wszyscy podśpiewywali... jak za "starych dawnych lat". :)
Ognisko jak zwykle rozprężyło nas na tyle, że pierwszy błąd popełniliśmy tuż po powrocie na trasę. Mieliśmy szukać "drogi na południe, tuż za terenem leśniczówki". Gdy mijaliśmy słup z tabliczkami i drogowskazami, pomyślałem (biorę winę na siebie), że to jakiś rodzaj "skansenowej tabliczki", jak w filmach lub serialach telewizyjnych typu M*A*S*H... a droga wyglądała tak, jak by wchodziła na prywatny, ogrodzony teren... dlatego szukaliśmy dalej.
Ostatecznie przeszliśmy granicą pola, dochodząc do drogi asfaltowej, przy której zorientowaliśmy się, że jesteśmy "ewidentnie za daleko". Gdy ruszyliśmy ścieżką, która "na azymut" powinna się przeciąć z prawidłową, przegapioną ścieżką, trafiliśmy na podmokły teren. Dlatego, ruszyliśmy "bezpiecznie" krawędzią rozlewiska i doszliśmy do właściwej drogi...
Idąc dalej ponownie trafiliśmy na dziwne rozwidlenie przesiek, przez chwilę ruszając "nie tą co trzeba". Na szczęście, w porę zorientowaliśmy się, że azymut się nie zgadza i po krótkiej przeprawie "na azymut" przez las, trafiliśmy z powrotem na prawidłową drogę.
Tym razem latarki na horyzoncie były przy właściwym punkcie, na początku jaru. Było to miejsce na tyle charakterystyczne, że ze sporą dozą pewności zgarnęliśmy
PK7. :)
Droga do
PK8 wydawała się prosta. Ruszyliśmy przesieką na PD-WSCH, mijając młodnik i kolejną prostopadłą przesiekę... I wtedy stało się coś dziwnego. Otóż, wszystkie rytlowe przesieki do tej pory były szerokie i dobrze utrzymane, niczym autostrady... a ta, w pewnym momencie po prostu...
znikła! Wierząc jednak, że idziemy prawidłowo, postanowiliśmy iść dalej, dokładnie pilnując azymutu. Jak się potem okazało na tracku, szliśmy jakieś 20 metrów bardziej na południe, równolegle do przesieki... aby na nią ostatecznie wrócić. Radość nasza była tym większa, że wraz z powrotem przesieki, naszym oczom ukazał się
lampion. Byliśmy jednak podejrzliwi, bo było to przecięcie przesieki z drogą, dochodzącą pod ostrym kątem a do tego nie wiedzieliśmy, czym jest dziwna linia prostopadła do naszej przesieki, składająca się z kropek i kresek (a nie, jak każda inna przesieka, tylko z przerywanych kresek). Po przejściu kilkudziesięciu metrów dalej i nie znalezieniu innego lampionu, wzięliśmy ten, mając podejrzenie, że to PS. Jakieś 200 metrów dalej znaleźliśmy jednak właściwy
PK8 na skrzyżowaniu z przesieką... Nie wiem czemu tamta była oznaczona inaczej, ale nanieśliśmy
ZMIANĘ i ruszyliśmy do
PK9.
W przypadku
PK9 poszło stosunkowo łatwo. Najpierw dalej przesieko-drogą do prostopadłego skrzyżowania z drogą przez mokradła, na których skraju zgarnęliśmy
PK9.
Z
PK10 już nie było tak łatwo. Bez problemu doszliśmy do "heksagonalnego skrzyżowania", czyli miejsca przecięcia się trzech dróg pod kątem 60'... wybraliśmy prawidłową z nich, tylko potem już ze znalezieniem owej przesieki nie było tak łatwo. Po 10 minutach poszukiwań, powrotów i rozważań, trafiliśmy na charakterystyczne skrzyżowanie, które uświadomiło nam, gdzie jesteśmy. Wtedy już zgarnięcie
PK10 było łatwe.
Do
PK11 droga była już łatwa - trzeba było tylko na dwóch rozwidleniach wybrać "prawą drogę". Tak też zrobiliśmy i doszliśmy do
PK11, który był na górce, tak jak powinien.
Dalej ruszyliśmy na PD-WSCH w stronę
przejazdu kolejowego. Choć na mapie droga w pewnym momencie znikała, stwierdziliśmy, że nawet jakbyśmy mieli ostatnie kilkaset metrów przejść na azymut, to raczej nie zabłądzimy - "najpierw do torów, potem do przejazdu kolejowego". Okazało się jednak, że droga wcale nie znika, tylko prowadzi nas idealnie do przejazdu!
Gdy go minęliśmy, zostało nam jeszcze 20 minut, by zmieścić się w podstawowym limicie czasu. Przez śpiący Rytel przelecieliśmy jak na skrzydłach, wpadając na linię mety o
2:40.
Wtedy jeszcze byliśmy przekonani, że mamy tylko
10pk za zmianę
PK8, o zgarniętym
PS przy
PK5 jeszcze nie wiedzieliśmy. Podejrzewałem jednak, że skoro nam udało się przejść trasę w czasie, to nie jesteśmy jedyni. Zresztą, pogoda dopisała a teren był dość płaski (co widać po
PROFILU TRASY - tylko 25 m różnicy pomiędzy najniższym i najwyższym punktem trasy). Nic dziwnego, że prawie 10 drużyn przeszło tę trasę "na czysto".
My zgarniając
35 pk zajęliśmy ostatecznie
19 miejsce. Z jednej strony, pierwszy raz udało mi się dojść w "podstawowym limicie". Z drugiej strony, trochę żałuję, bo tę trasę bez problemu dało by się przejść "na czysto".
W ubiegłym roku na Darżlubie obiecałem sobie, że dopóki nie dojdę na trasie
MT w pierwszej 10tce albo nie przejdę jej "na czysto", nie będę się porywał na trudniejsze trasy. Tym razem wciąż się nie udało - widać muszę tego dokonać na jesiennym
Darżlubie! ;)
Tak czy inaczej, patrząc na kolejno zajmowane miejsca -
39,
25,
19... widać progres! :)
Z tego miejsca pragnę po raz kolejny
podziękować Orgom za świetnie zorganizowaną imprezę! Na
NMnO SKPT znalazłem to, czego od dawna mi brakowało, czyli fajną "wspólną przestrzeń", która łączy tak różnych od siebie ludzi, dzięki podobnym zainteresowaniom i pasjom! :)
Dziękuję! :)
Pozdrawiam!
Michał Giorew, eMGieBe