Niech Thor będzie pozdrowiony!
Jedno ze śmieszniejszych wyjść do lasu w ostatnim czasie. Zaraz po otrzymaniu mapy pytam Joasi, na którym punkcie jest ognisko (odpowiedź na 12) i ta odpowiedź będzie brzemienna w skutki

. Wybiegamy ze szkoły i od razu udaje się poczuć przedsmak (a właściewie przedzapach) trasy – idzemy przez pole świeżo nawiezionego obornika na granicy z bagnem, punkt nie jest trudny, ale interesujący z tego powodu, że klasyczna metoda na azymut raczej nie ma tu zastosowania – ze względu na przebieżność terenu i trzeba raczej obchodzić kolczaste krzaki nadkładając drogi. Punkt bierzemy bezbłędnie. Punkt 2 drogami i na rzeźbę terenu – nie sprawił nam kłopotu. Przejście na 3 było bardzo interesujące – poruszaliśmy się głównie drogami nie zaznaczonymi na mapie (bądź usuniętymi). Tą metodą docieramy w okolice punktu. Od razu znajdujemy lampion w dole wąwozu, ale nie pasuje nam ewidentnie i szukamy prawidłowego w wąwozie poniżej (przy okazji Joasia gubi mapę i trochę czasu schodzi zanim udaje się ją odszukać, co nie poprawia ogólnej koncentracji na trasie). Znużeni zbyt długim szukaniem punktu decydujemy się wziąć, co jest i ruszyć dalej (mając świadomość, że może to być nawet potencjalnie mylny, co nie jest już opłacalne), ale co tam. O dziwo okazuje się później, że wzięliśmy poprawny punkt (a wystarczyło zrobić weryfikację na północny zachód!). Dalej nie istniejącymi na mapie drogami a nastepnie drogą na północ przechodzącą blisko punktu docieramy w pobliże 4. Bierzemy punkt na rzeźbę terenu. Punkt 5 przelatujemu gładko. Docieramy nad jezioro, punkt 6 odmierzony parokrokami ze skrzyżowania na poczatku jeziora. Już zacieram ręce, że na przejściu z 6 do 7 nadrobimy trochę czasu, bo to blisko, jakże błędne okazało się moje przekonanie. Bobrowe rozlewiska (znów czuć czosnkowy zapach piżna) skutecznie utrudniały przejście. Cofamy się więc lekko do skrzyżowania i bierzemy azymut (nie chroni nas to od dwukrotnego skakania przez bagno) i tniemy teren. Okazuje sie, że wariant z obejściem dookoła nie poprawiał sytuacji, bo co prawda było się na bardziej suchym terenie, ale nie bardzo było jak nawigować przecyzyjnie – brawo dla budowniczego za punkt! Bierzemy prawidłowo i napieramy do Otomina. Tam decydujemy się iść na azymut ze skrzyżowania – przebieżność terenu straszna, a wystarczyło wybrać wariant z granicy kultur na wschód i było znacznie łatwiej (o czym przekonujemy się wracając), ale skąd mieliśmy to wiedzieć? Punkt wzięty, ale co się nachaszczowaliśmy, to nasze. I tu zaczyna się parada absurdu... decydujemy się na wariant drogowy i zmierzamy pewnie po asfalcie do 9. Jest nam wesoło, księżyc świeci, Joasia proponuje – podbiegniemy? Jest z górki, wiec sobie biegniemy... no i zamiast nawigować, to upajamy się przyjemnym biegiem w dół po asfalcie. I lądujemy przy znaku początku miejscowości w Sulminie

. Tak to jest, jak się człowiek rozkojarzy i ulega euforii prostej drogi i dobrych warunków pogodowych. W tej sytuacji dycydujemy się wrócić na 9. Dochodzimy na miejsce i próbujemy odszukać punkt w okolicy ogniska (jest tam bagienko), ale nie znajdujemy (a ten z ogniska nam nie pasuje, nie wiedzieć czemu), poza tym wydaje nam się dziwne, że ktoś umieścił punkt trasy na nie naszym ognisku (pamiętacie - nasze miało być na pkt. 12), no ale w końcu bierzemy i idziemy dalej , całkowicie ignorując ognisko (nawet nam przez myśl nie przyszło sprawdzić, czy to aby nie nasze). Bierzemy 10 spod kłody w jarze i wędrujemy na 11. Co do parokroku ze skrzyżowania – wisi idealnie). Idąc do 12 Joasia sugeruje, że jednak dziwne to miejsce na ognisko, bo zazwyczaj w takich nie robią i coś mnie tknęło i przeczytałem opis na mapie, gdzie jak byk było napisane, że ognisko i punkt są na 9. W tym momencie przypomniała mi się edycja imprezy o nazwie „ogniska nie będzie†uśmialiśmy się setnie, ale na pytanie skąd się wzięła informacja o ognisku na 12 odpowiedzi brak, wyobraźnia płata różne figle... (móżna napisać o tym książkę – między paranoją a dywersją

). Punkt 12 bardzo ciekawy – idziemy dawną granicą kulturo do słupka na granicy pola i lasu. Natrafiamy na nowo zbudowany dom, co przeszkadza w nawigacji, idąc wzdłuż płotu schodzimy w dół i czeszemy w okolicy punktu. Granica kultur jest prawie niewidoczna (jak dla nas), a przebieżnosć terenu znikoma (rzeźba też nie pomaga), ale udaje się punkt w końcu odszukać, kręcąc się dookoła. Dalej idziemy drogą prawie do Sulmina i bierzemy punkt od północy. Nadkładamy drogi, ale nawigacja jest łatwiejsza. Dochodzimy do skrzyżowania i próbuję nawigować na azytymut, ale przewyższenia powodują, że jednak ściąga nas wąwozem w dół i musimy brać ten punkt od dołu wchodząc na najwyższą górę i licząc parokroki pod górkę (jest podstępny stowarzysz!). Brawo dla budowniczego – świetny punkt. Nadrzeczne skarpy pod koniec trasy sprawdzają uczestników kondycyjnie. Kolejny punkt 15 nie był trudny nawigacyjnie, ale skacząc przez rów, żeby go wziąć wpadłem w bagno po uda – też fajnie krioterapia na kolanka pod koniec imprezy zawsze dobrze człowiekowi zrobi

. Na 16 poszliśmy na rzeźbę drogą w połowie zbocza (żeby unikać już przewyższeń). Bierzemy stowarzysza, ale nie weryfikujemy, bo zaczęło nam brakować czasu i musimy rezygnując z 17 iść prosto do bazy. Było wspaniale – piękna mroźna pogoda, parada absurdu, jeśli chodzi o błędy, uśmiechy od ucha do ucha, dobre towarzystwo w bazie i na trasie, przygód nie brakowało. Ubabrani od błota, ale szcześliwi warcamy do domu. Brawo i podziękowania dla budowaniczego za bardzo sensowanie ustawioną trasę – punkty sprawiły nam dużo frajdy, na każdym był jakiś smaczek, a trasa była urozmaicona pod każdym względem. Można było poćwiczyć różne metody nawigacyjne, przy czym te najłatwiejsze nie zawsze dawały się sensownie zastosować – i o to chodziło! Dziękujemy Orgom i do zobaczenia na kolejnej imprezie.